wtorek, 20 października 2015

Księżyc w morku - 3.

3. Obudziłam się w łóżku zalana potem. Nie wiedziałąm gdzie się znajduję ani co się dzieje. Po chwili ustało szybkie bicie serca, a wzrok, początkowo zamazany, wracał do normalności. Mogłam rozpoznać elementy mojego pokoju. Moją fioletową zasłonę, ściany z malunkiem czaski i liści. Zrobiłam ten rysunek kilka lat temu, po obejrzeniu obrazu Juana Valdesa Leala "W mgnieniu oka". Tak bardzo spodobał mi się obraz, że postanowiłam namalować własny pomysł z użyciem właśnie czaszki. Liście odzwierciedlają długie jesienne wieczory spędzone na malowaniu dzieła. Jednak w tamtej chwili nie myślałam o tym w pierwszej kolejności. Wszystkie możliwe myśli przelatywały mi przez głowe, nie zatrzymując się na dłużej.
Jaka jest godzina? Którego dzisiaj mamy? Czy ja śniłam czy to wszystko wydarzyło się naprawdę?
Wstałam powoli, podeszłam do łóżka trasą dobrze mi znaną, aby spojrzeć na zegarek ustawiony na biurku. Data wskazywała 14 października. Wczoraj był 13. Czyli zgada się chronologia. Wczoraj był normalny dzień szkolny.
Ale czy to mogło być realne wszystko co widziałam, czułam i myślałam?
Zerknęłam w poszukiwaniu sukienki, butów i mojej torby. Zmarszczyłam brwi. Moja torba leżała przy biurku, tam gdzie zawsze ją kładę. Mój strój, nie ten wytworny z marzeń. ale stary prowokacyjny leżał na krześle.
Co jest grane? 
Czyli tylko mi się to przyśniło. Zepchnęłam rzeczy z krzesła, żeby usiąść. Nie wiedziałam czy z ulgi czy żalu, że jednak nic się nie wydarzyło. Popatrzyłam na biurko po chwili chowania twarzy w dłoniach. Moją uwagę przykuło lekkie świateło pobłyskujące z jednego z przedmiotów. Nie widziałam dokładnie co to jest więc podeszłam bliżej. Nikt napewno mi tego nie kupił ani moje środki nie pozwalały na kupno czegoś takiego. A jednak tam leżało. Jakby wyczuwając mój ruch przedmiot zalśnił mocniej kiedy się zbliżyłam.
Znów śnię? 
Zamknęłam oczy mając nadzieje, że ten koszmar się skończy. Otwarłam po chwili a przedmiot dalej tam był. Świecił mocniej niż na poczatku. Wybiegłam z pokoju do kuchni. Była tam mama. Popatrzyła na mnie dziwnie, jakby podejrzewając mnie o coś.
-Co się wczoraj stało? - zapytałam zaniepokojona
-Coś się miało stać? - odparła mama patrząc jeszcze bardziej podejżliwie
Powiedzieć czy nie powiedzieć? Nigdy nie miałam dobrych relacji ani nie ufałam mamie. Stwierdziłam, że taka nowina zafunduje mi tylko kłopoty.
-Nie, nic... Pójdę się przygotować do szkoły.
Wypadłam z kuchni zanim mogła mi coś odpowiedzieć. Weszłam szybko do pokoju i zamknęłam drzwi. Wtedy zadzwonił budzik. O cholera szkoła. Podbiegłam do szafy chcąc ja otworzyć. Kiedy zerknęłam w jej stronę, zastanawiając się co na siebie założyć dziś, zamarło mi serce. Stanęłam jak wryta. To nie była moja szafa. Miałam przewidzenia. Moja szafa była zbiorem ubrań przeriobionych własnoręcznie przeze mnie na prowokujące i jeszcze bardziej prowokujące. A ta szafa była wypełniona szykownymi ubraniami, pełnymi wdzięku, prosto ze sklepów z manekinów. 
Teraz myśląc o  tym musiałam zabawnie wyglądać przygladając się szafie jakby wyjętej z magazynu ze strache w oczach i zdezorientowanym wyrazem twarzy. 
Dotykałam ręką tkanin, chcąc się upewnić czy są prawdziwe. Najdelikatniejsze z możliwych, przyjemne w dotyku. Znów zadzwonił budzik. Była 7, a ja byłam już spóźniona. Jednak nie mogłam się oderwać od tego nierealenego zdarzenia. Szczypałam, klepałam się po rękach. Nic. Wszysto jak było tak zostało. Przypomniałam sobie o szkole. Wybrałam szybko stórj najmniej wytworny, najbardziej normalny. Pobiegłam do łazienki. Po chwili wypadłam stamtąd zgarniając po drodze rzeczy z biurka do złapanej w biegu torby i pobiegłam na autobus. Popatrzyłam na zegarek. Byłam przekonana, że się spóźniłam. Zawsze trzeba było być 10 min przed planowaną godziną odjazu do kierowca lubił przycisnąć pedał gazu. Dobiegając na miejsce zobaczyłam, że autobus stoi dalej. Pobiegłam jeszcze szybciej i weszłam jako ostatnia do niego. Usiadłam na pierwszym wolnym miejscu oddychając cieżko, ale ciesząc się z takiego obrotu sytuacji. Jazda do szkoły jest tak samo nudna. Nic ciekawego po drodze, niektórzy uczniowie się uczą, inni śmieją już od raza, a inni śpią. Po dojechaniu, poczekałam, aż autobus opustoszeje i poszłam wolno na lekcje. Czułam na sobie ciekawe spojrzenia. Nie rozumiałam dlaczego. Na wyjatkowo nudnych lekcjach, po latach nie pamiętam już czy to angielski czy przyroda, wkońcu domyśliłam się dlaczego każdy na mnie patrzy. Miałam inni stórj niż zawsze. Ten był normalny, mieścił się w standardzie. Zwykła koszula nie odsłaniająca za wiele, dopasowane spodnie, tenisówki. To mnie samą przeraziło. Na przerwie zastanawiałam się czy nie zrobić czegoś z tymi rzeczami. Stałam przy szafce chowając rzeczy, kiedy znalazłam między zeszytami dziwny przedmiot. Dalej świecił, ale teraz bardzo lekko. Chwyciłam go i przyjżałam się. Znałam ten symbol. Pentagram. Zdziwiłam się. Wiedziałam, że istnieją dwa rodzaje dobry i zły, ale nigdy nie mogłam ich zapamiętać. Jednak przeczucie mówiło mi, że ten jest dobry. Czułam się lepiej majac go w ręce. Tak pewniej i bezpieczniej. Nie zdziwiłabym się jeśli by okazał się tym zły, ale narazie był dla mnie dobry. Zastanawiałam się co z nim zrobić.
Ukryć? Założyć?
Wybrałam założenie. Nie tyle, że względu na jego wygląd ile ze względu na jego moc i symbolikę dla mnie. Postanowiłam zachować cząstke dawnej buntowniczej siebie (jeśli to ten zły to tym bardziej). Kiedy go założyłam zabłysną i zgasł. Dziwnie się poczułam, ale też dobrze. 
Tak mijały kolejne dni, miesiące, lata. Nie zdejmowałam naszyjnika ani na chwilę. Do czasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz