czwartek, 23 lipca 2015

Księżyc w mroku - 1.

1.
Kiedy byłam mała, każdy dorosły śmiał się z moich włosów, zaplecionych w warkoczyki, przewiązanych kolorowymi wstążkami. Nie ważne czy miałam sukienkę różową czy czarną jak na pogrzeb, każdy widział tylko moje warkoczyki. Odkąd pamiętam nienawidziłam ich, ale moja mama skutecznie mnie nauczyła,żeby ich nie ruszać, każąc mnie klapsami, odbieraniem ulubionych zabawek czy samym krzykiem. Codziennie rano wstawałam z nią, aby ona mogła wykonać swój rytuał. Ojciec nic nie mówił. Byłam dla niego obcą osoba. Nie zwracał uwagi choćbym się starała. Zniszczyłam raz lampę na jego oczach, dokładnie przed nim, ale nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem. Nie mam sióstr ani braci, więc doskwierała mi samotność, przepełniona obecnością okrutnej matki i nieobecnego ojca. Nigdy nie odwiedzali nas żadni krewni. Próbowałam się spytać kiedyś, po lekcji w szkole na temat rodziny, czy mam kogoś jeszcze. Wtedy po raz pierwszy tata zareagował na moje słowa. Spojrzał wymownie(teraz już wiem, że to była nienawiść w oczach) na mamę i wyszedł z domu. Matka po raz pierwszy mnie wtedy uderzyła czymś więcej niż ręką i z taką siłą, że miałam ślady przez tydzień na twarzy, tułowiu i na rękach, kiedy się zasłoniłam. Nie pamiętam nic więcej z tego dnia. Nie wiem czy zjadłam mdły obiad, który mama codziennie przygotowywała, do końca czy nie, kiedy tata wrócił ani jak znalazłam się w swoim pokoju. Pamiętam tylko, moją cichą modlitwę kiedy matka mnie biła. Rodzice nie byli religijni, ale w szkole wszystkie dzieci się uczyły modlitwy. Wiedziałam jak się modlić i co mówić. Robiłam to. Nikt z sąsiadów nie reagował kiedy mała dziewczynka chodziła po ulicy ze śladami odbitej ręki czy posiniaczoną twarzą. Jedynie jedna nauczycielka próbowała cos zrobić. Podejrzewam że wiedziała albo się domyślała prawdy. Jednak kiedy zaczęła pytać i rozmawiać, zniknęła bez śladu. Niby małe miasteczko, a każdy trzyma się z daleka od spraw, które go nie dotyczą. Moje dzieciństwo tak wyglądało.
Byłam drobną osóbką i wiele osób mną w szkole pomiatało. A mówią że dzieci akceptują każdego.. Jeden moment z dzieciństwa pamiętam jednak dobrze i czasem go wspominam.
Było lato. Matka była w dobrym humorze, a ojciec
dziwnie pogodny jak na niego. Spodziewałam się kłopotów. Jednak mama oznajmiła mi, że jedziemy do parku rozrywki. Bałam się, ale nie pokazałam tego. Udawałam, że się cieszę. Zrobiliśmy kanapki, spakowaliśmy picie, o dziwo moje ulubione -sok malinowy - którego rodzice nie cierpią, i pojechaliśmy. Droga nie byla bardza długa, ale prowadziła przez małą wioskę. Zobaczyłam wtedy zwierzęta dotąd widziane tylko w książkach:krowę, konia, pare kur. Po przyjechaniu na miejsce mama powiedziała mi, że moge spróbować wszystkich atrakcji. Nie zareagowałam na jej słowa przerażona ilością ludzi w jednym miejscu. Słyszałam śmiechy, wesołe głosy, ale ilość ludzi na raz mnie przytłoczyła. Na ziemie sprowadził mnie klaps mamy. Wtedy pokiwałam głowa i przeprosiłam. Matka się uśmiechnęła i poszliśmy. Byliśmy tam chyba cały dzień. Widziałam kilku kolegów z klasy więc zrobiło mi się jakoś jaśniej. Spróbowałam wszystkiego. Karuzeli, kolejek, nawet labiryntu. Pamiętam do dziś smak waty cukrowej. Po powrocie do domu też nie wydarzyło się nic złego, jakbyśmy byli normalną rodziną. Czułam się wtedy szczęśliwa. Jak normalna 8-latka.

SKALLY

4 komentarze:

  1. Świetny blog. Nie mogę doczekać się nexta. Wstawiaj szybko. Zapraszam cię także na mojego bloga. Zajrzyj jeśli będziesz miała czas. Pozdrawiam i życzę dużo weny. :*

    OdpowiedzUsuń
  2. blog zaczyna się świetnie. oby tak dalej

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział! Czekam na next.
    A tymczasem mam zaszczyt nominować Cię do LBA i TAG. Więcej tu : http://when-the-darkness-come.blogspot.com/2015/08/lba-i-tag.html?m=1

    OdpowiedzUsuń